Dawno temu, kiedy
jeszcze nie było telewizora ludzie umilali sobie czas snując przeróżne
opowieści. Całe rodziny, baa.. całe wspólnoty spotykały się przy ognisku czy
domowym kominku i śpiewały pieśni, opowiadały przekazywane z
pokolenia na pokolenie stare historie, również bajki. Odbiorcą bajek było nie tylko dziecko
ale i dorosły.
W swoim zamiłowaniu
do wyszukiwania przeróżnych ciekawostek z przeszłości dotarłem do interesującej
pozycji spisanej przez historyka i etnografa Zygmunta Glogera „Baśnie i powieści : ze
źródeł etnograficznych i własnych notatek”. W tomie tym znajduje się bajka,
którą każdy z nas powinien znać. Czy wiedzą Państwo skąd się wziął
alkohol? Bajka „O djable Wódkorobie i o kmiotku Charłaku” odpowie na to
pytanie.
O djable Wódkorobie
i o kmiotku Charłaku
Był sobie kmiotek, biedak nad
biedaki, bo nie tylko grosza nigdy w oczy nie widział, ale często gęsto i
kawałka chleba nie miał, a o omaście i mowy nie było. A tu z łaski czy za karę,
dał mu Pan Bóg dziatek dwanaścioro. Z żoną więc i dziatkami wiodąc żywot charłacki,
Charłakiem był przezwany.
Raz kmiotek Charłak, poszedł orać
w pole, i wziął z domu ostatni okrajec chleba.
Orze, orze, i już było samo
południe, kiedy puściwszy spracowane woliki na trawę, sam siadł na miedzy,
wziął węzełek, rozwinął, spojrzał na okrajec chleba i zadumał się srodze.
Był on pracowity, dobrego serca,
żonę dziatki serdecznie kochał, dla nich w pocie czoła pracował, dla nich tylko
pod brzemieniem biedy nie upadał. Popatrzył więc, westchnął i znowu węzełek z
chlebem na miejscu położył.
— Posilę się później, to mi nie
tak prędko znowu jeść się zechce, i cokolwiek oszczędzi się dla dziatek —
pomyślił biedak, wstał i do roboty poszedł.
Kiedy Charłak nad okrajcem chleba
rozmyślał, tuż przy nim stał djabeł niewidzialny i dumał, jakiegoby figla
wypłatał biedakowi?
Więc ukradł bies chleb z węzełka
i ciekawy, co kmieć pocznie, gdy nie znajdzie chleba, usiadł na miedzy, chleb
zjadł i czekał.
Długi czas Charłak przemagał głód
dokuczliwy, nakoniec rzekłszy: „człowiek jestem" — poszedł do węzełka,
wziął, rozwinął — a tu chleba niema!
— Dziwna rzecz — pomyślał Charłak — nikogo
tu nie było, a jednak ktoś chleb sprzątnął!... musiał być także głodny, niechże
mu więc będzie na zdrowie!... za jeden dzień z głodu nie umrę, a poczekawszy,
będzie Pan Bóg łaskawszy.
Przeżegnał się więc, zmówił
pacierz, poorał jeszcze i do domu za pługiem poszedł.
— Źle! — mruknął pod nosem
szatan, zgrzytając zębami - ukradłem mu ostatni kęs chleba, a on zamiast kląć i
złorzeczeniami gubić swoją duszę, zdrowia mi życzy! - Śmignął więc przez ziemię
do piekła, stanął przed Lucyperem, i całą rzecz opowiedział.
- Źleś zrobił — odpowie mu
Lucyper — jakkolwiek my broim — to wszakże nadejdzie czas i na nas przyjdzie
kréska na Matyska; źle robić nasza to rzecz - ale cóż kiedy i djabeł ma swe
sumienie. Gdy zrobisz źle człowiekowi złemu - zrobiłeś jak na potępieńca
przystało, ale ukradzenie ostatniej kromki chleba poczciwemu Charłakowi,
przejmuje zgrozą nawet serce czartowskie. A w dodatku przez łakomstwo chleb
zjadłeś, a chleb to dar niebieski, więc go djabłu jeść niewolno. Skazuje cię za
to na siedm lat pokuty. Ruszaj więc prędzej do Charłaka i wyrządzoną mu krzywdę
odsłuż ciężką siedmioletnią pracą.
Djabeł usłyszawszy niemiły rozkaz
króla piekieł, skurczył się jak kura obmokła i przybrawszy postać wędrownego
człowieka przyszedł do Charłaka, i prosi się na służbę do niego.
- Czyż mnie
trzymać sługę, kiedy i sam mrę głodem! – rzecze mu Charłak.
- Ja biedny i ty
biedny — odpowie djabeł — będziemy razem biedę klepać, ale dwom robota pójdzie
sporzéj, ja żony i dziatek nie mam, kożuch i siermięgę mam jeszcze dobrą,
łapcie sobie z łyka lipowego uplotę, po kiermaszach chodzić nie będę, więc
płacy żadnéj nie potrzebuję, bo grosz okrągły zawsze się wytoczy, byleś mi dał
kawałek chleba suchego.
Tym sposobem zamieszkał bies u
Charłaka, został jego parobkiem i tak mu pracuje, że nikt takiej roboty pojąć
nie może!
W chlewie u Charłaka jedna tylko
krówka, a jednak jego parobek całe mu pole gnojem nawiózł, w jeden dzień całą
rolę zaorał, zasiał, zboże jak las rośnie, kłosuje się i wydało plon
niesłychany. Wszyscy dziwują się, że u Charłaka chleba po uszy, żona mu nie
dokucza, dziatki nie skwierczą. W jesieni całe pole zasieli, nie mało zboża
przedali, a reszty nie ma komu przedać, biedują więc co z ziarnem robić?
— Zróbmy tak — odezwał się
parobek — zaorzmy trzęsawiska i zasiejmy, lato jak się zdaje będzie gorące, a
nuż urodzi?
Zaczął djabeł błoto orać, a tu za
pługiem schnie jak w piecu, zabronował, zasiał i krzewić się zaczęło.
Sąsiedzi widząc jak ziarno do
błota rzucał, śmieli się do rozpuku, ale kiedy dobrze urodziło, wszyscy
naśladować go postanowili.
Charłak wzbogacił się, co się
zowie, parobkowi płacę naznaczył i żyje szczęśliwie.
W następnym roku, sąsiedzi
rzucili się orać, bronować i zasiewać bagna, a u Charłaka robi się wręcz
przeciwnie.
— Wiesz co mości gospodarzu —
odezwał się parobek — mnie się zdaje, że rok ten będzie mokry, zasiejmy góry
piasczyste i wydmy, a sąsiedzi niech sobie gmyrzą w błocie.
I poszedł djabeł orać góry i
piaski, na których dotąd nigdy nic nie rodziło; zaorał i zasiał a pora tak się
zadeszczyła, że na nizinach wszystko wymokło, na równinach plon był mierny, a
po górach taki urodzaj, że zboże z niebem gada. Charłak nie wie, co z ziarnem
ma począć?
Życzliwy dotąd djabeł, pomyślił
więc nareszcie :
- Zdaje się, że
za skradziony okrajec chleba już skwitowałem, Charłak z lichwą nagrodzony,
czasby go już porzucić, lecz mamże mu figla teraz nie wypłatać?
- A co mości gospodarzu — rzekł
parobek – zboża mamy do zbytku, cóż z niem robić będziemy?
- A cóż mamy robić? — odpowie
Charłak — będziemy jeść na zdrowie, damy ubogim i na szpitale, udzielimy
potrzebnym, a reszta niech będzie w zapasie na złą godzinę, czasem i nieurodzaj
nawiedzi.
Djabłu nie podobały się te słowa,
więc rzecze:
- Ziarno na gromadach długo leżeć
nie może i tylko kłopot z przerabianiem i pilnowaniem. Oto ja mam pomysł nowy,
który uda się niezawodnie, przyniesie nam wielkie zyski a w dodatku cześć i
sławę.
— Cóż to za pomysł masz bracie?
— Bardzo prosty!
z jęczmienia ludzie warzą piwo, więc my zacznijmy żyto warzyć przeważać, a nuż
zrobi się coś mądrego?
— Próbuj, jeśli się podoba, mojej głowy nie
stać na to! - odrzekł Charłak parobkowi.
Wziął się djabeł do pomysłu,
porobił kotły i kadzie, jął zacierać, mieszać, warzyć, dosypywał chmielu i
wywarzył napitek czysty jak woda ale tęgi i gorzkawy, który palił w podniebienie.
Djabeł zaryczał z radości, napitek nazwał gorzałką, natoczył w gąsiory i
flasze, nalał w kieliszek, postawił na stole i zaprosił poczciwego gospodarza.
Charłak pociągnął, skrzywił się i
zakrztusił.
— Oj coś gorzka i pali, a czy djabli nadali!
— To nic — mówi parobek — dla tej goryczki i
pałkości, ludzie ją będą tem chciwiej łykali, trzeba spróbować, co dalej
będzie: łyknij kieliszek drugi, nic nie zaszkodzi, wszak to toż samo zboże,
tylko uwarzone.
Charłak wychylił, a drugi
kieliszek już lepiej mu smakował, więc rzekł:
— Gorzka
wprawdzie, ale w brzuchu przyjemnie grzeje.
— Łyknij kieliszek trzeci a zobaczysz, co
będzie — i to mówiąc, nalał mu z flaszy: obaj się szkłem stuknęli i duszkiem
napój szatański łyknęli.
— Dalipan
już nie gorzka — odezwał się Charłak — jak widzisz mnie żywego, nie gorzka.
— Nie
tylko że nie gorzka, ale wyśmienita — rzecze djabeł — machnijmy jeszcze po
czwartym!
Charłak już sam kieliszek
podstawił, mówiąc :
— Do
asana!... prawda, prawda, że wyśmienita — i wychyliwszy do dna, dodał — a mnie
coś jakby weselej się robi, zdaje się, żem o dziesięć lat odmłodniał, krew mi
igra, jak zamłodu, ani mnie pozna moja baba!... nogi rwą się do tańca!
— Więc
pozwólmy sobie po piątym — dodał djabeł — a będzie jeszcze weselej, jeszcze
milej!
- Mnie się zdaje — przerwał
Charłak, wychylając kieliszek piąty — że i po szóstym nicby nie zaszkodziło!
- Wiwat
gorzałka! — wrzasnął djabeł; sam już dobrze podcięty, i począł wkrąg izby z
wielkiej radości tańczyć walca.
— Czekaj!
czekaj! — wołał Charłak z wielkiej radości nalewając sam sobie kieliszek szósty
- i jabym z tobą potańcował, ale zdaje mi się, że chata się kręci i na łeb wali
— to mówiąc, upuścił flaszę na ziemię, a sam jął ściskać, całować biesa i
zataczać po izbie.
— A mnie się zdaje — rzecze pijany djabeł —
że jestem we własnem piekle, że trzymam w kleszczach twoją duszę, a
najjaśniejszy Lucyper, król piekła, za miljony dusz ludzkich, które mu
przyniesie wymyślona przezemnie gorzałka, mianuje mnie wielkim podziemnego
państwa dostojnikiem.
Na brzęk stłuczonej flaszy
wbiegła do izby żona Charłaka a za nią gromada dziatwy, która widząc starego
ojca tańczącego z parobkiem, zaczęła się śmiać do rozpuku; a tym sposobem
Charłak został raz pierwszy pośmiewiskiem swych dzieci. Biedna kobiecina z
przerażeniem postrzegła opętanie męża, a że po scenie wesołej nastąpiła z kolei
bardzo obrzydliwa, przy czem parobek wyrzucił z siebie czarną smołę, więc co
tchu pobiegła po cyrulika.
Obaj pijani walając się we
własnym kale, zasnęli tymczasem jeden pod ławą a drugi wpadłszy do koryta
świńskiego, a gdy się obudzili głowa ciężyła im jak kamień.
— Nic to — odezwał się djabeł — klin klinem
wypędzać trzeba, łyknijmy więc po kieliszku — i to mówiąc, przyniósł i nalał z
gąsiorka.
— Nie,
nie mogę — odrzekł Charłak, i wzdrygnął się cały.
- To przemóż na
sobie i wychyl od razu, ja z tobą wypiję dla kompanii.
Usłuchał Charłak, wypił i rzecze:
— A wiesz co bracie, zrobiło mi się jakoś lżej i weselej, dajno
jeszcze kieliszek — a potem zaprośmy sąsiadów, aby ich wszystkich uraczyć gorzałką
— niech wiedzą, że Charłak z imienia, przestał być z mienia charłakiem.
Myśl tę już pierwej miał djabeł w
głowie i tylko dodał:
- A czego w domu nie wypijem —
rozprzedamy sąsiadom w karczmie!
Jeszcze roku nie wyszło, gdy
Charłak zapił się na śmierć, rolę wzięto za długi a żona i drobne dziatki
zostały bez odzieży, kąta i okrajca chleba, którego o chłodzie i głodzie poszły
żebrać do obcych ludzi i znosić szydercze przycinki za swego rodzica.
Od owej pory upowszechniła się
między ludźmi wódka, ten bicz boży, którym się dobrowolnie chłoszczą, i który
do chat kmiecych ubóstwo i nędzę sprowadza, trądem ich ciało i duszę oszpeca, i
swojemu wynalazcy — djabłu tysiące dusz co dzień dostarcza.*
* Baśnie
i powieści : ze źródeł etnograficznych i własnych notatek,
Zebr. Zygmunt Gloger, Warszawa 1879